niedziela, 12 lipca 2015

3x Śnieżka = 1x Mont Blanc 2015

3x Śnieżka = 1x Mont Blanc to bieg, na który czekałem cały rok. To właśnie w Karpaczu zaczęła się moja przygoda z bieganiem na poważniej. W 2014 to był mój debiut w zawodach i to jakich!
W tym roku także wybrałem dystans mini (18km) ze względu na kolana, które raz na jakiś czas dają o sobie znać.

Plan wyjazdowy zakładał małą aklimatyzację przed startem w Sokolikach i ostatni czwartkowy trening, na którym planowałem zdobycie Sokolika lub Krzyżnej Góry. Ze względu na upały pobiegłem tylko na Sokolik, co i tak po przebiegnięciu wydawało się wyczynem ponad siły, a było to tylko 6 km. Pojawiły się duże wątpliwości czy sobotni bieg to dobry pomysł... W piątek transfer do Karpacza i odbiór pakietu oraz węglowodanowe szaleństwo!

W sobotę pogoda zapowiadała się znowu przepiękna! O ile w planach miało się basen lub leżenie na plaży ;). Temperatura około 28 stopni bez wiatru nie wróżyła zbyt dobrze. Organizator w związku z pogodą zrobił wyrywkową kontrolę ilości płynów. Każdy miał mieć litr co początkowo wydawało mi się przesadą, ale z czasem zmieniłem zdanie...

Start na deptaku punkt dziewiąta! Początkowo asfaltem w dół, dalej płasko aż do wejścia na szlak. Od początku szlaku szutrowa droga w kierunku Sowiej Przełęczy. W deszczu rok wcześniej wydawało się, że jest ciężko. Teraz słońce przy zwiększającej się stromiźnie wyciągało energię bez taryfy ulgowej. Woda w bidonie ubywała błyskawicznie jak i żele które wciągałem w odstępach 20 minutowych. Ale ciśniemy i zmieniamy szutrową, wygodną drogę na kamienistą ścieżkę. Kryzys pierwszy na 5 kilometrze gdzie na pokonanie
go potrzebowałem jak rok wcześniej prawie 17 minut. Następne 5 kilometrów, czyli do szczytu Śnieżki, biegły a raczej szły jak po grudzie. Otwarte słońce na grani operowało mocno. Woda na wykończeniu, a Śnieżka już widoczna na wyciągnięcie ręki. Garmin jednak bezlitośnie informował, że pozostało jeszcze 2 kilometry. Przy kościółku na szczycie PK do zaliczenia i w dalszą drogę do Śląskiego domu- do punktu żywieniowego. Tempo już bardziej zadowalające, bo pojawiło się dawno nie widziane 6 min/km. Miałem nie jeść i nie pić by nie powtórzyć kolek z poprzedniego roku, ale odwodnienie zaczynało brać górę. Wypiłem dwa kubki wody - zimnej i gazowanej, Uzupełniłem bidon i w dalszą drogę. 

Początkowo dostałem skrzydeł i biegło się rewelacyjnie! Pędziłem po 5:20-5:30, ale szczęście nie trwało zbyt długo. Kolka chwyciła ostrzegawczo, nie zwalniając tempa zacisnęła się jeszcze mocniej zmuszając mnie do zatrzymania. Chwila odpoczynku i jazda dalej. Duże obłe kamienie też spowolniły zbieg bo odezwały się kolna i mięśnie czworogłowe. Na szutrze udało się lekko wrócić do szybszego tempa, ale kolka dalej atakowała i nie dawała się rozpędzić. Potrzebowałem jeszcze trochę czasu, by odpuściło. Od dolnej stacji wyciągu udało się znowu wrócić na właściwy tor i cisnąć pięć z groszem. Ale kolka i ból kolan wróciły podbijając pod 6 min/km. Zaczęło się schodzenie by łapać oddech. Na ostatni kilometr zebrałem się w sobie i przycisnąłem do PIĘĆ ZERO co dało dumne miano zostania FINISZEREM!


Metę przekroczyłem po 2 godzinach 29 minutach i 22 sekundach, czyli poprawiłem się o 8 minut i 6 sekund. Tak wiele i tak niewiele. Niby kosmetyka, ale w tej pogodzie było to maks na jaki mogłem sobie pozwolić. Odwodnienie i braki energii spowodowały małe odcięcie za metą. Wyglądając jak sześć,a może siedem nieszczęść zacząłem uzupełniać niedobory elektrolitów. Nie pamiętam kiedy tyle wypiłem na raz. Będzie z 1,5 litra płynu i ćwiartka arbuza, która bardzo pomogła.

Podsumowując to organizacja na bardzo wysokim poziomie, super oznaczenie trasy. Trasa bardzo urozmaicona i trudna do zapamiętania. Bufet na bogato choć jak dla mnie woda gazowana to zły pomysł tym bardziej, że też jej użyto do izotonika. Arbuzy i banany do oporu.

Oprócz regeneracji energetycznej była dostępna regeneracja ciała. Zamiast klasycznego masażu wybrałem elektrostymulację, którą zapewnił dystrybutor firmy Compex. Podobne zabiegi miałem w czasie rehabilitacji, ale po rozmowie z obsługą okazało się, że zasada działania w kwestiach technicznych jest inna, bo korzysta z innych prądów. Po 25 minutowym zabiegu regeneracyjnym poczułem się lepiej i wybrałem się na żywieniową nagrodę! Hamburger z wołowiną argentyńską i piwo. Zestaw bajeczny, zwłaszcza, że kuchnia w Hotelu Kolorowa gdzie mieszkaliśmy jest SUPER i podają czeskie piwo! 

Wracam za rok jeśli tylko będę mógł!

Zdjęcia pochodzą z mojego archiwum i zapożyczone od FotoFast i pecherz.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz