niedziela, 12 kwietnia 2015

8 Poznań Półmaraton czyli debiut na asfalcie

Czas na wielki dzień, dzień do którego trenowałem od listopada. Dzień dla którego przebiegłem prawie 1000 km tylko po to by uwierzyć, że mogę przebiec półmaraton. Półmaraton to tylko lub aż 21 km i 097,5 metra wysiłku i próby na każdym kroku dla mięśni i umysłu. A do tego jeszcze mała kontuzja, która pojawiła się przez naciągnięcie mięśnia czworogłowego w czwartek. Ból, który przyczaił się pod warstwą maści przeciw bólowej i wiary, że będzie dobrze na starcie....

W piątek odbiór pakietu z Areny, zobaczenie co na EXPO, które do wielce udanych moim zdaniem nie należy. Jedyny plus taki, że NBR wystawił się z butami INOV-8 i wreszcie mogłem coś przymierzyć. Potem już tylko odpoczynek przed niedzielą czyli sobotni przyjazd całej ekipy ze Szczecina razem jakie 50 osób. Wieczór zakończony delikatną integracją na mieście i podziękowaniem dla naszych trenerów, którzy przygotowali nas to tego debiutu!

Niedzielna trema odebrała apetyt na śniadanie, ale świadomość wysiłku wygrała i wcisnęła w gardło jajecznice i banana. Na Malcie przebranie w strój startowy i wymarsz na start. W drodze jeszcze pamiątkowe zdjęcie i rozgrzewka z ponad 8 tysiącami biegaczy. Przed 10 odliczanie i świadomość,
że przez 25 lata mieszkałem w Poznaniu i znam prawie każdy metr drogi jaką prowadziła trasa połmaratonu. Przekonany byłem, że asfalt i znajomość każdego metra mnie wykończą. Ale trzeba się przekonać na własnej skórze! O 10:06 udaje się przekroczyć linię startu wraz z zającem na 2:10 bo tempo 6:09 min/km wydawało się do utrzymania. Początek korkowy i powolny bo 6:20, potem powoli do przodu i tak do wyrównania tempa. Na 5 km pierwszy punkt żywieniowy, małe uzupełnienie płynów i sprawdzenie nogi, która się rozbiegała. Szybka kalkulacja i przyśpieszam do 5:30 na 2 km, noga dalej ok, ale to jeszcze nie połowa dystansu więc zwalniam przed wiaduktem na Hetmańskiej bo tam dwa podbiegi. 

Początek 21 km, a ja dopiero się rozkręciłem :)
Na 8 km wciągam żel bo z góry założyłem, że na punktach żywieniowych tylko woda, a reszta we własnym zakresie. Dobiegam do 10 km i znowu kolejki do stolików z "żarciem" dobiegam do ostatniego stolika z wodą i uzupełniam zapasy. Do 12 km nadal spokojnie na poziomie 5:50.
Od 13 km znowu  przyśpieszam ale do 5:35-5:40 bo sił ma starczyć do końca, bo celem jest ukończenie, a nie wynik. Na 15 km kolejne stoliki z płynami i bananami, a ja wciągam żel i zapijam wodą. W głowie szybka kalkulacja czy dam rade złamać 2 godziny, ale wynik dzielenia daje zbyt wysokie tempo jak na samopoczucie i odpuszcza. Do 19 km nadal spokojnie ale bramka startu, którą widać na horyzoncie zaczyna dawać znać, że do mety już blisko i czas jeszcze przyśpieszyć, tylko że tam górka i to długa, ale daje radę utrzymać 5:35, by na końcowym 21 km jeszcze urwać 15 sekund.

META osiągnięta po 2 godzinach 2 minutach i 36 sekundach (netto), co daje nową życiówkę na 21097.5 metrów

Wynik dobry bo lepszy o prawie 8 minut od zakładanego na starcie. Jednak bliskość 2 godzin, które pogrzebała boląca noga jeszcze na starcie i bardzo zachowawczy początek pozostawiają niedosyt. 

Ale od czego są następne półmaratony jak nie od poprawiania życiówek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz