środa, 7 stycznia 2015

Pierwsza połówka

Trening, trening i jeszcze raz trening! Bo półmaraton pierwszy w życiu się sam nie zrobi. Plan ułożony przez trenera, realizacja w trakcie, ale ja lubię wiedzieć jak zachowuje się mój organizm. Czego się spodziewać. Jestem urodzonym niedowiarkiem, musiałem sprawdzić. Przebiegnięcie 21097,5 m chodziło mi już od jakiegoś czas po głowie, ale było jakieś ALE. Aż nadarzyła się okazja.

Piękna słoneczna pogoda, temperatura w okolicach zera. Szybkie ubranie się w ciuchy do biegania czyli bielizna termoaktywna, trochę cieplejsze bluza i spodnie, kamizelka i lekkie buty terenowe (Puma Faas 300TR). Rękawiczki, Buff na głowę i nerka. Jako, że ładna pogoda to do nerki GoPRO + monopod, iPod z motywacją do uszu i mała przekąska (baton migdałowy i żel). Po wyjściu garmin jak zawsze potrzebował dłuższą chwilkę na znalezienie sygnału GPS bo leżał w domu o 2 dni i zapomniał. To zmotywowało mnie do małej rozgrzewki. Jak już wszystko zadziałało czas start!

Plan był na bieg bez spiny bo wycieczka miała wieść po lesie ze sporą liczba podbiegów i zakrętów. Lubię takie trasy, a że w planach jest kolejny start 3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc więc górki i to długie zdecydowanie wskazane. W planie bieg na poziomie 6:30-7min/km i niskim tętnie. Początek w planie, ale potem jakoś tak lekko się zrobiło więc lekko do pieca. Na górkach zwolniłem by powoli i dokładnie się wspinać. Tętno rosło jak i czas co jest naturalne na podbiegach. Przeskoczyłem przez jeden strumień potem drugi drogę i dalej na kolejny podbieg. Teraz na Gubałówkę Szczecińską. Tam jest dopiero pod górę i zaczęło się życie. Jakiś biegacz na horyzoncie więc rywalizacja nadała lekko wyższe tępo. Pierwszy stromy odcinek i doganiam. Na wypłaszczeniu wyprzedzam i dalej na drugi podbieg. Serce bije już prawie 180 razy na minutę ale kawałek jeszcze do zawrotu, a tam w dół przez jakieś 2 - 3 kilometry do płaskiego więc będzie czas na odpoczynek.
Pierwsze 10km głównie pod górę
Jak się zrobiło płasko, a na zegarku dopiero 12 km decyzja, że realizuje plan do końca. Zrobiło się chłodno bo słońce schylało się ku zachodowi. Dobiegłem do jeziora i runda wzdłuż linii brzegowej. Pech chciał, że wiatr zaczął wychładzać i zabierać energię. Przypomniałem sobie o batonie i wyszperałem go z kieszeni. Zjadłem powoli i już po kilku chwilach było lepiej choć wciąż chłodno. Ale w głowie tylko to, że jeszcze 7 -6 -5 km. Potem pętla tramwajowa i do lasu gdzie będzie cieplej. Czas leciał nieubłaganie ale wszytko i tak lepiej niż zakładał plan. Na 18 km zacząłem odczuwać dyskomfort w stopach spowodowany zbyt lekkimi butami (mała amortyzacja) i sztywność w kostkach z zimna. A na dobicie ostanie 3 km po asfalcie, który zaczął się szklić od mrozu i zrobiło się ślisko. Ostatnie setki metrów to strach bo nogi niosły same, a jeszcze światła dla pieszych i wejście po schodach. Pod domem zatrzymuje zegar z czasem 2h:13min:30 sek i dystans 21,69km dając średnią 6:09 min/km czyli sporo lepiej niż planowałem
Pozostałe 11,7 km  to już prawie po płaskim

Zmęczenie spore ale endorfiny dawały uśmiech i satysfakcje. Do tego dnia chciałem przebiec półmaraton w 2 godziny, ale po teście apetyt się zwiększył i plan zaczynam układać na 1h:45min - 1h:50min ale czy to się uda? Do 12 kwietnia sporo kilometrów do wybiegania. Sporo też czasu na poprawienie szybkości i wytrzymałości oraz szlifowanie samej techniki biegu.

Czas pokaże, a o niego tu idzie !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz